Ślubne gwizdy
– Po rozmowie z Englertem wiedziałem, że nie oczekuje on żadnej stylizacji i cofania się w daleką, fredrowską przeszłość. Bardziej chodziło o oddanie uczuć. Samotność, miłość… I na tym się skupiłem – mówi kompozytor LESZEK MOŻDŻER przed premierą „Ślubów panieńskich” w Teatrze Narodowym w Warszawie.
Będą niespodzianki – tak można zapowiedzieć „Śluby panieńskie”, których premiera w Teatrze Narodowym już 21 kwietnia. Część z nich zdradza kompozytor Leszek Możdżer.
Propozycja skomponowania muzyki do „Ślubów panieńskich” była zaskoczeniem?
Przyznam, że z początku nie byłem specjalnie przekonany do samego tekstu. Wydawał mi się stary i nieaktualny, ale w miarę upływu czasu i pracy, oraz poznawania samej materii przekonałem się, że tak nie jest. Że pytania, które on stawia, są aktualne zawsze. A poza tym chętnie podejmuję się nowych wyzwań. Była to bardziej ciekawość niż zaskoczenie.
Zdawał Pan sobie sprawę, że reżyser Jan Englert oczekuje czegoś specjalnego?
Dał mi dużą swobodę. I tu dopiero można zacząć mówić o pewnych zaskoczeniach. Największym było miejsce dla muzyki, jakie znalazł reżyser. Zwykle jest ona tylko ilustracją, pozostaje schowana gdzieś w cieniu. Tu jest zupełnie inaczej.
No właśnie…
Jest jej naprawdę dużo. Do tego stopnia, że na muzyce grane są dialogi, monologi. To dość niecodzienne. I przyznam, że było to dla mnie zaskoczeniem, ale miłym. Ale żeby móc muzykę właściwie osadzić w pewnych kontekstach, wykorzystywałem każdą okazję, aby być na próbach. Chciałem widzieć, jak się sztuka rozwija, jak reżyser widzi ten spektakl.
Długo szukał Pan pomysłu?
Po rozmowie z Englertem wiedziałem, że nie oczekuje on żadnej stylizacji i cofania się w daleką, fredrowską przeszłość. Bardziej chodziło o oddanie uczuć. Samotność, miłość… I na tym się skupiłem.
Jakieś niespodzianki?
Mogłem oczywiście wykorzystać elektronikę, ale nie wydało mi się to dobrym rozwiązaniem. Wszystko więc grane jest przez żywych muzyków, kwartet smyczkowy. A co do melodii, to postanowiłem je… wygwizdać.
Wygwizdać?
Tak, melodie są gwizdane. Temat miłości, ślubu wydał mi się godny właśnie czegoś takiego.
Czy muzyka ze „Ślubów” może istnieć osobno?
Jak najbardziej. Zresztą do spektaklu nie wykorzystałem wszystkiego, co przygotowałem. Zawsze komponuję i nagrywam więcej materiału, żeby mieć możliwość wyboru.
„Ślubne gwizdy”
Wojciech Krzyżaniak
Metro nr 1071
19-04-2007
W sobotę 21 kwietnia premiera „Ślubów panieńskich” w reżyserii Jana Englerta. W rolach głównych m.in. Kamilla Baar i Marcin Hycnar.
Aleksander Fredro nie zawsze życzliwie przyjmował inscenizacje swoich sztuk. Zaproszony na „Śluby panieńskie” we Lwowie w 1865 roku, kiedy zobaczył, jak jego bohater Albin – ku uciesze publiczności, ze zmoczonej uprzednio chusteczki wyciska wodę – udającą łzy, opuścił salę, a nawet trzasnął drzwiami.
„Śluby panieńskie” są cudowne, są może najpiękniejszą komedią romantyczną. Tylko jak je grać? Stylowo czy w sposób dzisiejszy? I co to znaczy stylowo i co to znaczy współcześnie? – zastanawiał się przed laty Jan Kott.
Podobne pytania zadawał sobie Jan Englert przygotowując spektakl w Teatrze Narodowym. Starał się być wierny tekstowi, a jednak ma ogromną chęć widzów zaskoczyć, oczarować. – Nie demoluję klasyki, ale interpretuję ją po swojemu, czytam przez własną wrażliwość –zapowiada. I nie ukrywa, że do przedstawienia wkradnie się nutka tęsknoty za tym, co minęło. Tekst „Ślubów…” reżyser wzbogacił o fragmenty z innych utworów Aleksandra Fredry: „Trzy po trzy” i „Zapisków starucha”. Ten refleksyjny charakter inscenizacji ma podkreślić też muzyka, którą specjalnie na zamówienie teatru stworzył Leszek Możdżer. Zaskoczeniem – jak zapowiadają twórcy – będzie scenografia, której autorką jest Barbara Hanicka.
Teatr Narodowy. „Śluby panieńskie”
Dorota Wyżyńska, Gazeta Wyborcza Stołeczna nr 93 20-04-2007