Do spania to jest trumna, a życie jest do życia – mówi Leszek Możdżer, ceniony pianista, kompozytor i aranżer. Rozmawiamy o muzyce, internecie, sławie, używkach i groupies.
Agnieszka Łopatowska, INTERIA.PL: Poznałam Twoje najbliższe zawodowe plany i odnoszę wrażenie, że szybko się nie wyśpisz…
Leszek Możdżer: Wyśpię się dopiero gdzieś w okolicach osiemdziesiątki.
Taki jest plan…
Do spania to jest trumna, a życie jest do życia. Skoro mogę trochę popracować, a czuję, że mam teraz fajny moment w życiu, że mam dużo siły i coraz lepiej gram, to trzeba coś z tym zrobić.
Jednym z projektów, w jakich uczestniczysz, jest płyta byłego gitarzysty Roxy Music Phila Manzanery „Firebird VII”, która miała premierę 17 listopada. Jak to się stało, że się spotkaliście?
Tak jak w życiu – spotkaliśmy się przypadkowo. Do studia, w którym odbywało się nagranie płyty Davida Gilmoura „On anisland” przyprowadził mnie Zbigniew Preisner, żebym wykonał partie fortepianu na tę płytę. Tam właśnie Phil Manzanera usłyszał moje granie i szczęśliwie się złożyło, że poszukiwał akurat składu na swoją płytę. Zadzwonił do mnie po paru miesiącach. Zaprosił świetnych muzykówz Londynu. YaronStavi to izraelski kontrabasista od lat mieszkający w Londynie, a Charles Hayward, który gra z wieloma bardzo interesującymi muzykami, to bardzo dojrzały bębniarz. Nie będę właściwie dużo mówił, myślę, że trzeba posłuchać, co to za ludzie, jak grają. To było świetne przeżycie.
Muzyka Phila Manzanery wywodzi się z nurtu klasycznego rocka. Miałeś już okazję grać z kimś, kto specjalizował się w tym gatunku?
Ja specjalnie nie dzielę muzyki na gatunki. Muzyka jest światem dźwięków, w którym można spotkać przeróżnych ludzi. Niektórzy grają na instrumentach elektrycznych, niektórzy kończyli szkoły, niektórzy nie znają nut, a są najsławniejsi na świecie. Bycie muzykiem to taki błogosławiony stan, w którym możesz zająć się swoim wnętrzem. Produkujemy dźwięki i tyle. Możemy sobie płynąć przez życie produkując muzykę, a wokół nas zawsze znajdą się ludzie, którzy będą chcieli tego posłuchać. To jest, wydaje mi się, bardzo szczęśliwy wybór – bycie muzykiem. Dlatego, że można zająć się sprawami bardziej ezoterycznymi, delikatnymi. Tymi, które są w życiu najważniejsze.
Jesteś znany z tego, że potrafisz bardzo różne przedmioty włożyć do fortepianu, żeby zmienić jego brzmienie. Który z nich był najdziwniejszy? Widziałam już szklanki, ręczniki…
Wszystko to, co ma równą krawędź, co można położyć na strunach, co leżąc rezonuje, podskakuje, dodając nowego brzmienia fortepianowi, i o jakąkolwiek tkaninę, która może wytłumić struny. Miałem też taki moment, kiedy zaklejałem plastrem struny, ale one brudzą wnętrze fortepianu, więc zrezygnowałem z tego.
Były jeszcze gumki i ołówki…
…kasety magnetofonowe, łańcuszki, naszyjniki, pierścionki, okulary, pudełka o równych krawędziach, przeróżne rzeczy. Jeśli ktoś ma fortepian, to polecam spróbowanie tego, naprawdę świetna zabawa.
Podczaswakacjiwystępowałeś na OFF Festivalu w Mysłowicach, a Twój występ zapowiadał Tymon Tymański, z którym graliście przez wiele lat w zespole Miłość. Nie czułeś nostalgii? Myślisz czasami „co by było, gdyby”, gdyby Miłość grała nadal?
Powiem ci szczerze, że nigdy nie myślę „co by było, gdyby”. Może jeśli chodzi o marzenia, ale raczej wyznaczam sobie cele. Bo „co by było, gdyby” to takie marnowanie twórczej energii umysłu, która błądzi gdzieś tam po wirtualnych przestrzeniach. Umysł ma wielką moc kreowania zdarzeń, więc szkoda marnotrawić tę siłę.
Nie wyobrażasz sobie siebie grającego z Tymonem piosenek z „Wesela” na przykład?
Gdybym sobie zaczął to wyobrażać, to by się wydarzyło. Na tym właśnie polega moc umysłu. Więc staram się wyobrażać sobie takie rzeczy, które mnie naprawdę interesują. A Tymona kocham, uwielbiam i uważam, że jest geniuszem. Jest moim wielkim przyjacielem i jeżeli on sobie wyobrazi, że gramy razem kawałki z „Wesela”, to ja również to sobie mogę wyobrazić, natomiast w tej chwili mam wyobraźnię pochłoniętą czym innym.